Wojciech DidkowskiLOVE AND GLORY 28.04–19.05.2023
otwarcie wystawy: 28 kwietnia (piątek), g. 20:00
Love and Glory
Dwie koszule zatrzymane w tym samym momencie. Zostały utrwalone w nietypowej formie – wyciągnięte ku górze, z wypchanymi karczkami i zadartymi plecami. Tak jakby ktoś złapał się za kołnierz i naciągnął sobie jedną z nich na głowę. Co jest źródłem tego perceptu? Może trzeba było uchronić głowę przed deszczem? Może nagła potrzeba zrzucenia z siebie ubrania była tak silna, że rozpinanie wszystkich guzików okazało się zbyt pracochłonne? Ruch został zatrzymany w tym, a nie późniejszym momencie, koszula wspięła się na ciemię odsłaniając lędźwie. Wrażenie lub wyobrażenie o przeżytej lub niemal przeżytej sytuacji zostało mocą artystycznej transformacji zmienione w coś intersubiektywnie komunikowalnego. Coś, co może teraz byćdoświadczone przez innych, co pozwala wymieniać spostrzeżenia, interpretować, być uwodzonym linią fałd, odczuwać puste wnętrze oraz pokrytą pyłem i kryształami powierzchnię. Ubranie w pewnej mierze spełnia tu swoje zadanie z naddatkiem, a w innej nie spełnia go wcale – jak w rekordzie z Księgi Guinnessa, gdy podczas pomiaru wysokości lotu samolotem nad szybem jednej z polskich kopalń „jeszcze nikt nigdy nie był tak wysoko będąc jednocześnie tak nisko”.
Koszula nie jest przedmiotem jak inne – wie to każdy, kto potrafi ją wyprasować: karczek, kołnierzyk, plecy, przody, mankiety, rękawy. Koszula to przedmiot złożony; precyzyjna konstrukcja, która ma fizyczną i symboliczną moc ulepszania człowieka. Chroni i zdobi. Kiedyś oznaczała też przynależność do klasy społecznej.
Didkowski odtworzył koszule w żywicy, z zachowaniem wrażenia działania grawitacji, fałdami opadającej materię i pustką wewnątrz. Relacja człowieka z koszulą jest wzajemna i silna, dobrze widać to w tej pustce. Koszula jest miejscem dla żywego organizmu: abstrakcyjnym, poza topografią, koordynatami GPS i jakimkolwiek stałym osadzeniem w czasie i przestrzeni. Miejscem, które zmienia miejsce wraz z właścicielem – czymś więcej niż wylinką, zrzuconą drugą skórą, muszlą. Owa pustka, nienaturalny brak człowieka, trochę przypomina postać ducha z filmów familijnych. Ograniczona przestrzennie nieobecność, niepełność koszuli pokazuje pragnienie samego obiektu, który potrzebuje ludzkiego ciała. Podobnie wygląda to z drugiej strony: dla osoby wypełniającej koszulę to najbliższy przedmiot, coś co najbardziej ze wszystkiego można mieć.
Koszula ma sens tylko jako wzajemna troska: chroni ciało i dba o wizerunek, ale też wymaga sporo zachodu – prania, prasowania, zachowania pewnej ostrożności, by jej nie zniszczyć, pobrudzić, czy wygnieść. Relacja z koszulą jest więc intymna i społeczna, formalna i osobista. Może dlatego na wystawie pojawiają się dwie: jedna czarna, druga przezroczysta; jedna pokryta solą, druga czymś przypominającym asfalt. Kryształy i pył, którymi artysta pokrył koszule, służą zaznaczeniu skrajnych uwikłań obiektu: od wysokiej abstrakcji i krystalicznych form po przyziemną brudną materię.
W pobliżu koszul znajduje się kolejna praca – rodzaj rzygacza, przypominający coś pomiędzy głową potwora z Loch Ness a protezą ręki zatrzymaną w geście kulturysty robiącego tzw. czajniczek. Tym razem mamy do czynienia z prostym urządzeniem służącym do pozbywania się czegoś, zarządzania nadmiarem. Wieloznaczna forma została dodatkowo skomplikowana przez zakneblowanie fikcyjnego odpływu wody szmatą nasączoną benzyną.
Didkowski tworzy sztukę w duchu postkonceptualnym – co oznacza, że jej materialność, walory estetyczne i formalne mają równorzędną wagę z ładunkiem intelektualnym. Niezwykle nasycone znaczeniowo obiekty niosą ze sobą krytyczną spekulację na temat idei sztuki i praktyki artystycznej. Seria układa się w swobodną wypowiedź ujawniającą napięcie między tworzeniem, pracą z materią, namysłem estetycznym a
funkcjonowaniem w obiegu instytucjonalnym i kolekcjonerskim, a także strategiami sukcesu wkraczającymi w życie prywatne artystów.
Didkowski nie jest w stanie ich ukryć swoich pozycji i uciec od swojej ironizującej natury. Jak błazeński dzwoneczek wrośnięty w żebra, jego sztuka nie może być ani na poważnie, ani tylko dla żartu – musi posiadać wszystkie te właściwości na raz. Jak u Beniamina i Kosutha „…Można też uznać, że dzieło o właściwym wydźwięku politycznym z konieczności powinno posiadać wszelkie inne jakości”. Ideologia, polityczność i moralność powinny iść w parze z walorami estetycznymi. Współczesna zabawowa „rękawica taktyczna” zmienia się w rękawicę rycerską, walka o chwałę i honor. Obrona słabszych i oddanie wyższejsprawie zostaje zrównane do poziomu gry. I w rewersie: imitacja głosu wykluczonych, zawłaszczanie walki klasowej, sfingowany dyskurs emancypacyjny nadają grze pozory szlachetnej walki.
Kiedyś Tumblr, a dziś Instagram wypuszczają na scenę kolejne pokolenia tancerzy sztuki, którzy boją się choćby jednego fałszywego kroku. Ideologiczne zaangażowanie lub wzniosła bezmyślność pozwalają im pewnie płynąć po parkietach instytucji, które powinny być rozbijane nieustraszonym pragnieniem popełniania błędów. O wartości, słuszności czy błędności decyduje dziś ułamek sekundy, błyskawiczne dopasowanie do zbioru stale aktualizowanego przez wpływowe profile. Trudno przy każdym oglądanym dziele sztuki zadawać sobie całą listę pytań, które kiedyś ułożył Dave Hickey, a które pozwolę sobie przypomnieć: „Jak długo będę pamiętał tę pracę i jak długo inni ludzie będą ją pamiętać po zamknięciu tej wystawy? Czy ta praca daje więcej niż inne prace? Czy jest lepsza od innych prac w tym stylu? Czy jest ciekawsza od ściany, przed którą stoi lub na której wisi? Czy ją uwielbiam, a jeśli tak, to jak długo będę ją uwielbiać? Jak dużo będę o niej myśleć? Czy będę za nią tęsknić? Jak bardzo mnie zaskakuje? Ile słów mógłbym o niej napisać? Ile mógłbym za nią zapłacić? Za ile bym się jej pozbył? Co bym oddał by ją mieć?Jak wiele osób zgadza się ze mną co do niej? Kim są te osoby? Jak złożona jest konstelacja innych obiektów, w której funkcjonuje ta praca? Jak mocne zapisze się w historii sztuki, czy w ogóle, a jeśli tak, to jak szeroki krąg oddziaływania znajdzie? I w końcu: czy ta praca ma jakiekolwiek znaczenie? I czy owo znaczenie ma jakąkolwiek wagę?”.
Koszule wyrastają ze ścian, widać tylko ich część. . Gdzie jest brakująca reszta? Na pewno nie w galerii. Zostały usunięte z przestrzeni sztuki, jak zamalowana sentencja Lawrence Weinera „O wiele rzeczy za dużo, by je pomieścić w tak małym pudełku”. Być może problem nie leży w liczbie rzeczy i wielkości pudełka. Może problemem jest sama praktyka zmieszczania. Wojtek Didkowski jest mocno sceptyczny, może nawet niechętny wobec świata sztuki, wobec praktyk i postaw jakie ten świat wymusza. Ale jest też pełen wiary, że nie jest to jedyne środowisko, w którym można zajmować się sztuką. Właśnie gdzieś tam, na zewnątrzznajduje się druga połowa jego twórczości.
Jakub Bąk
WOJCIECH DIDKOWSKI (ur. 1992) – absolwent kierunku Intermedia na Wydziale Sztuki Mediów na Uniwersytecie Artystycznym w Poznaniu. Autor obiektów rzeźbiarskich, posługujący się również w medium fotografii, sound designem, modą i 3D. Zafascynowany m.in. zależnościami i wpływem pomiędzy światem wirtualnym a naturalnym, a także dziwactwami, absurdami, granicami świata i społeczeństwa, humoru i dziwnych zestawień, zmian i alternatywnych rzeczywistości. Uczestnik wystaw zbiorowych (m.in. w hotelu Polonez w Poznaniu) i indywidualnych (m.in. w galerii Ego w Poznaniu). Jako kurator zrealizował serię wystaw w poznańskiej Galerii 9/10.